Krążno – Wakacyjna przygoda…

 

 

Dwanaście dni karpiowania! Gdzie? Oczywiście na mojej ulubionej wodzie, Krążnie. To moja pierwsza tak długa wyprawa i moje pierwsze takie wyzwanie logistyczne. Jedna woda, dwa stanowiska, na każdym z nich po 6 dni. Długo na to czekałem i w końcu się doczekałem. Pierwszy tydzień na stanowisku nr. 8, drugi tydzień na 5. Tym bardziej większa ekscytacja, bo na żadnym z nich nie miałem okazji jeszcze wędkować. Lubię takie wyzwania. Czasu miałem sporo, więc chciałem go w pełni wykorzystać…

 

Niedziela, wystartowałem!

Szukanie i wybór miejscówek zajęło mi około 3 godzin. Nie chciałem przypadkowych miejsc. Mimo, że zawsze robię to modelem, starałem się to zrobić na tyle dokładnie jak to możliwe. Tego dnia nie doczekałem się nawet pika, ale nie martwiąc się tym, przed nocą ponownie przewiozłem zestawy donęcając wytypowane miejscówki. Po dniu pełnym wrażeń i męczącej podróży, wcześniej poszedłem spać. Noc minęła szybko, a moja centralka milczała.

Poniedziałek. Jest 5.00 rano. Wstaje i obserwuję wodę. Zawsze po pierwszej dobie, staram się wstać wcześniej i zobaczyć gdzie “żyje” akwen. Rano, ryby lubią być bardzo aktywne, a ich obserwacja może wiele pomóc. W końcu każdy z nas zakłada sobie jakiś cele i chce je zrealizować, więc wszystkie środki powinniśmy wykorzystać. Rozpoczął się mój pierwszy dzień urlopu i w końcu mam więcej spokoju po niedzielnej organizacji stanowiska. Prócz jednego pika w nocy sygnalizatory dalej milczą. Oczywiście nikt nie lubi takiego obrotu sprawy, ale jednego nam wędkarzy nie powinno zabraknąć. Cierpliwości i determinacji. W końcu jest lato, mamy upały, a naturalnego pokarmu w wodzie jest pod dostatkiem. Skusić w taką porę rybę do brania, to nie zawsze jest takie proste. Rano przewiozłem ponownie zestawy, upewniając się, że wszystko z przynętą jest ok. Dochodziło południe. Jakie było moje zdziwienie jak w końcu prawie po 24h odezwał się głos mojej centralki. Pełna rola i po chwili rybka ląduje w podbieraku. Nie była co prawda większych rozmiarów, ale była to rybka, która rozwiązała worek. Pierwszy kij miałem z głowy. Po pierwszym braniu byłem przekonany, że wybór tego miejsca jest słuszny i tylko kwestia czasu będą kolejne brania. Tak, też się stało! Kilka godzin później, a dokładnie była to 18.50 mam kolejne branie i wyciągam kolejnego karpia i to jakiego? Lufa ważyła równe 22kg! Stara piękna ryba. Co za start!

Po pierwszej dobie mam „konia”. Lepiej, takiego początku nie mogłem sobie wymarzyć. Od tego momentu moje wędkowanie było co prawda dalej w pełnym skupieniu, ale bez większej spiny. Celem tego wyjazdu było wypracowanie minimum dwunastu brań (jedno na dobę) i złowienie choć jednej naprawdę dużej ryby. Minęła doba, a połowę celu miałem już osiągnięte.

Wtorek. Mimo, że żadnego karpia tej nocy nie dostałem, nocy nie przespałem. Nie dały mi żyć leszcze. Trzy brania w ciągu 4 godzin po północy, skutecznie wybudzały mnie ze snu. Nastał wtorkowy poranek. Ranne ochłodzenie powietrza spowodowało sporą mgłę. Praktycznie nic nie było widać na odległość 30-40 metrów. Widoczność kiepska, ale spławy za to, słychać było bardzo dobrze. Po zejściu mgły, decyduje jeden zestaw przerobić na ziga. Ta metoda na Krążnie bardzo często przynosi zamierzone efekty. Na kolejnym zestawie szukam nowej miejscówki. Tamtą niestety przez dwie doby nie odwiedził żaden karp, więc nie chcąc tracić szansy, zmieniam miejsce położenia zestawu. Mimo, że myślami cały czas wracałem do karpia z poprzedniego dnia, wtorek przeminął w większym spokoju. Nawet leszcze omijały moją stołówkę. Tylko na stanowisku dziesiątym, które bardzo dobrze widziałem, złowiono kilka ryb. Ryba tego wieczora o dziwo praktycznie całkowicie przestała się spławiać. W nocy wstaje 3 razy. Dwa razy moją czujność przetestowały leszcze, a raz o 1.30 w nocy dał znać zig rig. Pełna rolada i karp 9kg ląduje na brzegu.

Środa. Nastała totalna cisza. Nie słyszę nawet pika. Był to chyba jedyny mój dzień w życiu w którym cieszyłem się, że nie biorą mi ryby. Najzwyczajniej w świecie nie miałem mocy… Zaszkodził mi bytowski kebab. Już dawno nie pamiętam, kiedy byłem tak mocno struty. Umierałem prawie do północy. W końcu udało mi się zasnąć. Bogu dziękowałem, że nic się nie działo…

Czwartek. O 3.30 budzi mnie leszcz. Co prawda sporych rozmiarów, ale jakoś do mnie nie przemówił. Moje doświadczenia mówią mi jedno. Jak kręci się w łowisku leszcz to kręci się również karp, więc nigdy nie narzekam, tylko wywożę ponownie zestaw i czekam. Było jeszcze wcześnie, więc kładę się dalej spać. Kolejną pobudkę odnotowuję o 6.50. Mocny odjazd, długi hol, dobre 20 minut i kolejna piękna ryba, ląduje przed obiektywem mojego najlepszego fotografa, żonki.

Mimo, że nie łowię dużej ilości ryb, co jakiś czas mam okazję poholować z czego bardzo się cieszę. Łowię co prawda sporadycznie, ale na reszcie wody również nie wiele się dzieje. Z mojego wywiadu, łowi 0, 10, 12 i 13, reszta niestety „kisi” wodę. W czwartek udaje mi się jeszcze skusić do brania jedną zarybieniówkę, karpika wielkości 5kg.

Mamy piątek rano. Nadeszła ostatnia doba przed zmianą stanowiska. Tego dnia dostaje 9 brań i żadnego nie marnuję. Cały dzień mam co robić. Pięć z nich to leszcze. Brania mam praktycznie co godzinę. Pierwsze branie budzi mnie o 4 rano. Oj, ta ryba dała mi nieźle w kość! Hol trwał dobre 15 minut. Trochę się z nią namęczyłem… Powolutku, a do celu, taka jest moja strategia.

Po rannej pobudce już się nie kładę. Siadam na fotelu i podziwiam kolejny piękny wschód słońca. Dookoła otacza nas piękno, którego na co dzień nie widzimy, a wystarczy się tylko dobrze rozejrzeć, a może raczej po prostu trochę wcześniej wstać:). Ryby tego dnia biorą z dna i na ziga. Trafia się także sum. Widać, że ryba żeruje, a cała woda ożyła. Z jednej strony szkoda, że nie było tak co dziennie, ale z drugiej strony moje działanie odnośnie strategii i nęcenia było świadome, więc z taką sytuację musiałem się liczyć. Nie narzekam jest dobrze! Poniższa ryba od 2 godzin centralnie spławiała się nad moim zestawem. Czułem, że w końcu zanurkuje. Czekałem, czekałem, aż w końcu po chwili ciszy nastąpił mocny odjazd. Pełnołuskie kaszubskie złoto melduję się na brzegu.

Piątkowa sytuacja w mojej ocenie spowodowana była zmianą kierunku i siły wiatru. Tego dnia wiało bardzo mocno w moją stronę, co musiało w takie upały przynieść zamierzone efekty. Fala raczej przypominała bałtyk, a nie jezioro. Takie warunki widać było bardzo odpowiadały rybom.

Nastała sobota. Koniec mojej pierwszej części wakacyjnej zasiadki. Zaliczam 9 brań i 9 ryb ląduje na macie z naprawdę kilkoma pięknymi rybami. Jest super! Zbieram siły, pakuje sprzęt i rozpoczynam operację o nazwie „przeprowadzka”. Przemieszczam się na stanowisko nr.5. Niby wydaje się to mocno czasochłonne, ale praktycznie po 5 godzinach od rozpoczęcia pakowania mam już wędki w wodzie na nowym stanowisku. Tutaj sondowanie jak dla mnie było dużo prostsze. Stanowisko jest starą plażą, czyli jak się domyślacie mamy podwodny cypel z dość twardym dnem, który do jeziora wybiega jakieś około 10m. Jest to jedno z nielicznych miejsc na tym zbiorniku, gdzie w spodnio butach można wejść do wody tak daleko.

Sama przeprowadzka na piątkę nie napawało mnie optymizmem. Ryba z tego co widziałem przez ostatni tydzień w ogóle to stanowisko nie odwiedzała. Chłopaki po tygodniu zjechali o przysłowiowym kiju. Samo stanowisko, choć jest trudne i chimeryczne to oceniam je pozytywnie. Trzeba tylko pamiętać, że jest to stanowisko dla jednej osoby.

O dziwo w pierwszym dniu, dwie godziny po wywiezieniu ostatniego zestawu o 15.45 mam pierwsze branie! Nie wiarygodne, chłopaki siedzieli tydzień bez brania, a ja już holuję rybę. Zdziwienie moje było nie ukrywam ogromne. Ryba strasznie mnie ucieszyła i dała mocnego kopa!

Po pierwszym braniu apetyt przyszedł na więcej. Wieczorem przewiozłem zestawy donęcając kolejną porcją zanęty. Tak w ogóle, czy ryby brały czy też nie, miejscówki donęcałem 2 razy dziennie. To stanowisko potrafi obdarzyć piękną rybą, ale też jak było widać wcześniej, czasami jest jak pustynia… Mam ogromny szacunek do tej wody!!!

Mamy niedzielę. Jest 6 rano. Na środkowym kiju mam mocny odjazd. Wybiegam z mojej kwatery, a szpula cały czas się pali. Zakładam spodnio buty i zaczynam holowanie karpia. Uwielbiam to! Hol nie był trudny, kilka młynków, dwa krótsze odjazdy i ryba ląduje w podbieraku. Dopiero po podebraniu widzę, że jest to niezły misiek. Rybę nazwałem „pasibrzuchem”.

Jest dość wcześnie jak na mojego fotografa, więc ryba trafia do worka, a zestaw ląduje z powrotem do wody. Już się nie kładę. Obserwuję wodę. Nie minęło 0,5h i na ten sam kij mam kolejne branie. Co za poranek! Tym razem ryba jest mniejsza. Waga wskazuję 10,2kg.

Tego dnia wystawiam do boju ponownie działo o nazwie zig rig. Działo, które jak się okazało w tym dniu przynosi mi kilka ryb. W między czasie z dna wyciągam jeszcze oczywiście kilka leszcze. Dzień był naprawdę intensywny. W końcu kładę się spać. Nastaje poniedziałek. Budzę się o 5 i nie mogę dalej spać. Powyższa sytuacja na pewno ma związek z niedzielnymi porannymi braniami. Gdzieś w podświadomości koduje swoją czujność. Jest ciepły piękny poranek, więc siadam na fotelu i podziwiam, jakże kolejny piękny wschód słońca.

Jest 6.20 rano. Moja centralka sygnalizuję jednym pisknięciem branie na kiju z zigiem. Podchodzę do kija i mimo, że hanger stoi w miejscu, lekko zacinam. Dlaczego? Zauważyłem, że żyłka delikatnie przesuwała się w lewo. Kij mocno się wygina i czuje duży opór. Odnoszę wrażenie, że ciągnę wielką kulę zielska. Nagle zielsko zaczyna się ruszać i już cieszę się z holowania kolejnej rybki. Dziwny 5 minutowy hol od razu wydawał mi się podejrzany. Ryba nie odpływała daleko, ale cały czas uderzała w dno, wypuszczając przy tym sporo bąbli. Stojąc w wodzie pod biodra, ewidentnie męczyłem się z tym holem. Mimo, że większość zawsze wszystko robię sam, wyjątkowo ciężko mi to szło. Delikatny zestaw, długi kij i podbierak z pływakiem nie pomagały. Kiedy ryba wykłada się na powierzchni i widzę, jaka jest duża, a po chwili mocno nurkuje, zdaję sobie sprawę, że to nie przelewki. Sąsiad widząc sytuację od razu reaguję, wchodząc do wody przejmując podbierak. Naprowadzam rybę, metr po metrze, aż w końcu ląduje w podbieraku. Jest! Te chwilę kosztowały mnie sporo nerwów. Chwytam podbierak, skręcam go, podnoszę i czuje, że mam kolejnego kabana! Jest to kolejna ryba 20+, a dokładnie po odliczeniu worka wagą wskazuję 23,7kg. Co za wyjazd!

Szymon, jeszcze raz bardzo dziękuje Ci za pomoc!

Tego samego dnia o 9.30, mam kolejne branie. Po 5 minutowym holu, 2 metry od podbieraka zaliczam pierwszą spinkę tego wyjazdu. Choć nie lubię opowieści dziwnej treści, jak duża była ryba, to mocno żałuje tej sytuacji. Rybę widziałem i mogę Wam powiedzieć, że był to kolejny koń. Niestety tylko był! Widziałem go, przewinął się na powierzchni, ale niestety chcąc uniknąć parkowania ryby w zielsku na spadzie, każdorazowo wchodziłem do wody, niestety widać tym razem wszedłem za głęboko. Najzwyczajniej w świecie próbowałem skracać kąt, ale przy podbieraniu ryby w pojedynkę było to cholernie nie wygodne. No cóż, czasu nie cofnę. Muszę wyciągnąć na przyszłość odpowiednie wnioski, a tymczasem cieszę się bardzo z tego co do tej pory złowiłem, a było już kilka pięknych ryb, więc grzechem było by się nie cieszyć. Tak czasami bywa, że ryba się spina. Wystarczy, że karp płytko się zatnie i nieszczęście gotowe! Trzeba niestety mieć to cały czas na uwadze. W sumie było to moje 16 branie i dopiero pierwsza spinka, więc wynik i tak uważam za rewelacyjny.

Mamy wtorek. W nocy i rano nic się nie działo. Jest tak gorąco, że nawet nad wodą nie ma czym oddychać. Dzień upłynął z jednym leszczem. Po rewelacyjnym poniedziałku nic więcej się nie działo. I tak obudziłem się w środę. Nadeszła druga doba bez karpiowego brania. Z tego co widzę to łowi tylko stanowisko 10 i 11. Po raz kolejny pierwsze skrzypce odgrywa wiatr. Tak to już jest. Przyroda rządzi się swoimi prawami. W środę o 17.00 mam odjazd na ziga i na brzegu ląduje sum, a właściwie, patrząc na dorosłe rozmiary tego gatunku, to raczej sumik..

Mimo, że próbowałem wszystkiego do piątku rana nic się już nie działo. Wyciągnąłem kilka leszcze i nic po za tym. Ani zig, ani dno nie chciało już dać brania. Nastała totalna cisza, która wydawała się nie mieć końca. Z powodu dużych upałów postanowiłem zwinąć się już z samego rana. Podczas pakowania wypracowuje ostatnie branie. Branie na ziga! Niestety kilka metrów przed podbierakiem zaliczam drugą spinkę tego wyjazdu. Przysłowiowa dyszka, którą już widziałem, odpłynęła w siną dal. Nie mam żalu i nie płaczę. Tak musiało być.

Wyjazd jak dla mnie mega udany! Czy coś więcej można było zrobić w takich warunkach? Zapewne tak, ale to co udało mi się wypracować, uważam, za mój mały sukces! Moje karpiowanie przypominało raczej dłubanie. Cieszę się, że udało mi się złowić kilka pięknych ryb. Mimo, że ryby nie brały regularnie, dostałem 18 brań, z czego 2 spiąłem. Nie wspominam o leszczach i linach, których było sporo. Zamierzone cele na tym wyjeździe osiągnąłem i to jest dla mnie najważniejsze.

Do zobaczenia nad wodą.