Szachty – Co trzy godziny branie!
I tak przez niecałe 3 doby! Zestawy moczyłem 60h w wodzie. Wypracowałem 25 brań. Trzy rybki niestety spiąłem, właściwie nie do końca spiąłem, ale można śmiało powiedzieć straciłem.
Łącznie na macie wylądowało 274,2kg. To chyba wszystko mówi za siebie. Ciężka, bardzo pracowita, ale zarazem super udana zasiadka. Cały czas na 5 biegu! Cały czas w ruchu, jakbym miał adechade… Cały czas coś się działo, to wywózka, to testy z przyponami, czy kulkami, a jeszcze innym razem ekscytujące hole, gdzie należało płynąć po rybę, by uwolnić ja z zaczepu.
Oj, działo się, działo…
No dobra, jak to się wszystko zaczęło. Start był, nieco niewinny. Kije wyładowały w wodzie w sobotę około 13.00. Pierwsza role usłyszeliśmy o 15.00. Pełen but i ryba wyładowała w “choince”. Nie zdążyłem wsiąść na łódkę, a żyłka została przecięta. No to się będzie działo, pomyślałem sobie! Zestaw mimo fajnej znanej mi miejscówki musiałem przewieźć w inne miejsce. Uważam, ze jak nie muszę, to nie ryzykuje. Zestaw ląduje w nowe miejsce. Jak się później okazało była to słuszna decyzja. Do wieczora miałem na macie kolejne 3 rybki.
Noc minęła spokojnie. Aż, zbyt spokojnie. Totalnie bez jednego pika! Po zakończonej zasiadce, długo się zastanawiałem, dlaczego? W pogodzie wtenczas zmieniało się niewiele. Na pewno nie sprzyjał nam wiatr, który później się zmienił. Czyżby on był decydującym czynnikiem? A może jednak zmiana samej przynęty, którą postanowiłem zmienić na jednym z patyków po pierwszej dobie łowienia, czyli w niedziele przed południem? Czy na pewno na jednym? Po szybkich dwóch braniach w niedziele w południe korektę dokonałem na wszystkich trzech kijach. O dziwo dwa kije od razu odżyły. To jest kolejny dowód, że zawsze warto kombinować! Tak do tego podchodzę i nie zamierzam nic zmieniać, dlaczego? Odpowiedz jest prosta. Myślenie, obserwacja wody i kombinowanie prawie zawsze działa!
Niestety z jednej z moich ulubionych miejscówek, ma tym stanowisku, nie dostałem nawet pika. Cierpliwie czekałem, aż się w końcu doczekałem. Po dwóch dobach czekania w ciągu 6 godzin, godzinę po godzinie dostałem kilka naprawdę pięknych grubasków 15+. Nie odpuściłem. Wiedziałem, że gdzie jak gdzie, ale tam, wcześniej czy później ryby przypłyną. Nie myliłem się! Zawsze warto wierzyć w swoje przemyślenia.
Druga doba to również nie przespana noc. Branie za braniem i zrobiła się 5 rano. Przy takich emocjach nie czułem nawet zmęczenia. Uwijałem się jak ta przysłowiowa mróweczka, w tą i z powrotem. Wychodzę z założenia, ze jak już jadę na ryby, to wszystko robię na 110%, wiec jeżeli to wymaga poświęcenia, czynię tak. Na odpoczynek zawsze przyjdzie czas
Po dwóch dobach miałem już 16 karpi, a 19 brań, Ostatnia trzecia doba to lekkie uspokojenie sytuacji. Lekkie bo nie brały już tak intensywnie, ale cały czas brały! Wypracowuje 6 kolejnych brań. Popołudniu i wieczorkiem dostałem po dwie ryby, jedna w nocy i jedna ostatnią, dosłownie jak się pakowaliśmy.
Była to mega udana zasiadka. Uważam, ze jak na polskie warunki, w tak krótkim czasie, można śmiało powiedzieć, była rewelacyjna! Przyniosła mi wiele radości, zadowolenia, ale również zmęczenia, którego mocno doświadczyłem. Zrealizowałem wszystkie cele, które sobie założyłem. Wróciłem jak się pewnie domyślacie w poczuciu dobrze wykonanej pracy i to jest dla mnie najważniejsze. Już nie długo obieram kierunek na Krążno. Zobaczymy co przyniesie ten rok na tej wodzie. Spędzę tam trochę czasu i powiem Wam szczerze, już nie mogę się doczekać…
Do zobaczenia!