Krążno – hat trick 20+

 

Gdy kilka dni przed wyjazdem zacząłem śledzić pogodę, byłem przerażony. Prognozowany spadek ciśnienia – z 1030 do 1000 hPa. Dodatkowo mocne opady i większe ochłodzenie. Takie warunki nie wróżyły nic dobrego… Jak się później okazało, nie taki diabeł straszny, jak go malują😊. Rzeczywiście, pogoda się sprawdziła, ale była stabilna. Dlatego rybom to nie przeszkadzało. Ciśnienie po spadku do 1000 hPa, nie odnotowało już żadnych mocniejszych wahań. Były to naprawdę kosmetyczne wzrosty czy spadki, dlatego w mojej ocenie nie mogły mieć większego wpływu na zachowanie ryb. Co innego głębokość, na której żerowały ryby. Ciśnienie w tym przypadku ma już kluczowe znaczenie.

Rozbijając obóz, co chwilę zerkałem na wodę. Każda wskazówka jest cenna. Mój wzrok zatrzymywał się na 6-8 metrze głębokości wody, gdzie ryba regularnie się spławiała. Przy brzegu nie było widać żadnych oznak życia. I tak też się stało. Spoglądając na tak niskie ciśnienie oraz sygnały od samych ryb, postanowiłem na rozpoczęcie tej zasiadki, położyć zestawy na troszkę głębszą część zbiornika. Nie myliłem się. Pierwszego popołudnia na macie położyłem pięć ryb. To był świetny początek!

Po intensywnym minionym po południu, kolejnego ranka nic się nie wydarzyło. Od tamtego momentu wszystko ucichło. Standardowo przewiozłem zestawy, utrzymując systematyczność w nęceniu. Zawsze tak robię. Obojętnie czy biorą czy nie. Towar bardzo wartościowy wolę wsypać małą łyżeczką i regularnie przewozić zestaw dosypując zanętę, niż od razu wrzucić parę kilogramów do wody i zestawu nie ruszać kilka dni. Taką mam zasadę. Jak widać sprawdza się, dlatego nie zamierzam tego zmieniać. Zrobiłem swoje i zostało mi tylko czekać. Wybiło południe. Nie minęło nawet pół godziny, kiedy usłyszałem gwizd mojego kręciołka. Siedziałem blisko moich patyków, więc można powiedzieć, że odnotowałem branie na żywo😊. Sygnałki zawsze staram się mieć wyciszone maksymalnie, tak by pół jeziora to nie intrygowało. Gdyby każdy tak robił, ile więcej ciszy byśmy doznali nad wodą… Pamiętajmy! Branie jest dla nas, a nie dla wszystkich.

Spokojny hol i po 15 minutach rybkę miałem już w podbieraku. To była pierwsza dwudziestka tego wyjazdu. Godziny w okolicach południa na Krążnie często przynoszą duże sztuki. Trochę wygląda to tak, jakby te mniejsze odpoczywały, a te większe z tego korzystały. Nie jest to przypadek. Złowiłem tutaj już tak wiele dużych ryb…Na pewno coś w tym jest!

Właśnie minęły dwie godziny od ostatniego brania. Emocje jeszcze dobrze nie opadły, a ja holowałem kolejnego karpia. Jak się później okazało – kolejną dwudziestkę. Dwie godziny i dwie big mamy na macie. Cud malina! Dobrze wytypowana miejscówka i systematyczna wywózka znów przyniosły oczekiwane rezultaty. Dwa różne miejsca, ale towar i zestaw ten sam. Dlaczego tak wspominam o systematyczności? Nastawiając się na karpia, często wyciągam zestawy bez przynęty. Wiem z czego to wynika. W mojej ocenie sprawcą tego są amury! Jak wiemy, są to stare cwaniaki.  Niepostrzeżenie zgniatają kulkę, uwalniając przy tym “pułapkę” na karpia. I to bez jakiegokolwiek pika! Dodatkowo całą miejscówkę czyszczą z zanęty do zera, a my czekamy☹.  Na Krążnie mierze się z tym regularnie. Dlatego, że nie kładę zestawów amurowych, rzadko się zapinają. Choć nie powiem, pojedyncze wyciągam. Kto lubi łowić amury spokojnie może szukać tam wyzwań. Nie ma ich super dużo. Raczej większość jest tych mniejszych, ale piękne torpedy również się zdarzają!

Wracając do właśnie wyciągniętego karpia. Z tą rybą miałem okazję spotkać się już w listopadzie w 2018 roku. Złowiłem ją w zupełnie mocno odbiegających warunkach. Totalnie inna głębokość. Kompletnie inna przynęta. Oszukałem ją na dwa różne przypony. Fajnie spotkać się po latach i zobaczyć, że ma się dobrze. W takich momentach od razu odżywają wspomnienia. Tego nikt nigdy nam nie odbierze! Wtenczas był zimny, ale jakże piękny listopad. Miała równe 19kg. Teraz mamy wrzesień. Przez te 4 lata znacząco nie przytyła. Dużo zapewne zależy od genów i potencjału ryby, ale jak widać, pobiera, przybiera, więc ma się dobrze. I to cieszy najbardziej😊

Po kolejnej zimnej nocy w końcu nastał poranek. Za drzew nieśmiało przebijało słońce. Nagle sygnalizator pojedynczym piknięciem dał o sobie znać. Zrobiła się cisza! Po kilku sekundach bez ponownego ostrzeżenia karpiszon gwałtownie odjechał. Jak można było wnioskować po braniu, zapiął się od razu, ale bez paniki – najpierw próbował się wyhaczyć. Stara ryba, która nie raz była kłuta. Wiedziała co robić, by uniknąć spotkania z matą. Dobrze się zapiął, więc sam nie miał szans się uwolnić. Kolejny trudny hol w mojej historii! Same holowanie z początku wydawało się proste. Nie czułem dużej masy. Rybę holowałem bez większych oporów. Od samego początku byłem przekonany, że to średniak. Ryba bardziej płynęła w moim kierunku, niż uciekała, stawiając przy tym nieduży opór. Nauczony doświadczeniem, na spokojnie metr po metrze odzyskiwałem żyłkę, aż do momentu, kiedy karp zaparkował! Już prawie go miałem, a on był tak daleko…Manewrowałem kijem to w lewo, to w prawo, to do góry, lecz bez żadnego efektu. Przez moment nawet delikatnie mu odpuściłem, cały czas kontrolując przy tym napięcie żyłki. Miałem nadzieję, że sama wypłynie z zaczepu. Ta metoda nic nowego nie wniosła. Miałem dwa wyjścia. Prostować kij i ciągnąć do siebie, co w ogóle do mnie nie przemawiało. Prawdopodobnie skończyłoby się to rozerwaniem pyska ryby. Mogłem też czekać i próbować lawirować wędką w górę czy na boki. Mój prologic element 3lbs pokazał całą moc i elastyczność. Wyginając się w pałąk do granic możliwości, nawet nie „pisnął”. To naprawdę godny polecenia “patyk”. Minęło dobre 10 minut, kiedy znów go poczułem. Wykonał nagły zryw. Dotarło do mnie, że jeszcze jest! Po chwili, kilka metrów ode mnie, stojąc do bioder w wodzie, zobaczyłem mnóstwo bąbli. Już wtedy wiedziałem, że jest przełom w holu. Ryba sama postanowiła dłużej nie stać w jednym miejscu i bardzo powoli zaczęła oddalać się od miejsca, w którym zaparkowała. Odpuściłem jej, licząc, że odpłynie w bok ,odsuwając się od zaczepu. I tak też było. Odpływając, wypuściła sporą ilość dużych bąbli, zapewne wyrównując sobie ciśnienie w pęcherzu. Odprowadziłem ją w prawo, tak by ponownie nie miała okazji zaparkować w zaczepie. Zbliżając się do podbieraka, zrobiła młynek i mocno machnęła tą swoją dużą łopatą. Wtenczas przekonałem się z kim mam do czynienia. Delikatnie wprowadziłem ją do podbieraka. Odetchnąłem… Kolejna BIG mama na mojej macie. Przechytrzyłem sporo dużych ryb na Krążnie, ale za każdym razem towarzyszą mi ogromne emocje! Każdy hol jest inny, ale adrenalina zawsze na najwyższym poziomie. Wniosek dla wszystkich w podobnych sytuacjach powinien płynąć taki. Pamiętajmy, by przy takich holach zawsze zachować spokój i być cierpliwym. Nigdy nie wiemy, co jest na drugim końcu kija, a niespodzianki takie jak te, mogą niejednego z nas zaskoczyć!

Często słysząc pika myślimy, że to tzw. ”obcierka”. Mam wrażenie, że tak też przyjęło się u większości karpiarzy. Ja twierdzę inaczej. Uważam, że pik najczęściej oznacza kontakt przynęty z rybą.  Oczywiście są wyjątki. Nie zawsze musi tak być, ale co do zasady tak uważam. Warto w takich sytuacjach mimo wszystko, sprawdzić ostrość haczyka. Jeśli jest ostry, prawdopodobnie odpowiada za to sam przypon (materiał, długość czy sam włos z przynęta). Może zdarzyć się również tak, że po prostu hak przy wypluwaniu nie ułoży się dobrze i nie zapnie ryby. Bywa różnie, więc zawsze warto mieć to na uwadze.

Wędka, która przyniosła mi kolejną dwudziestkę na tym wyjeździe, przez pierwsze półtorej doby nie dała nawet przysłowiowego pika. Wydawało mi się, że miejsce wytypowałem dobrze, ale jak widać – pomyliłem się. Najważniejsze, że w porę wyciągnąłem wnioski i zadziałałem. Wyobraźcie sobie, że branie tej dużej ryby, nastąpiło półtorej godziny po wywiezieniu zestawu w inne, nowe miejsce. Wypracowałem sobie taką metodę. Po każdej dobie siadam z rana, najlepiej przy kijach i analizuje. Po pierwsze, przetwarzam dane z poprzedniego dnia. Co działo się na danym kiju. Na jakich głębokościach były brania, który przypon je przyniósł i jaka przynęta działała najlepiej. Ważne jest w którym kierunku wiał wiatr i jakie było ciśnienie. Dodatkowo wracam myślami czy były widoczne jakiekolwiek oznaki ryb w obrębie mojej miejscówki. Na końcu, to już obecny scan sytuacji w wytypowanych miejscówkach. Zwracam uwagę na bąblowanie, które wczesnym rankiem na tafli często jest widoczne. Na spławy i warunki atmosferyczne (wiatr, ciśnienie oraz w zimnych porach roku obowiązkowo na temperaturę wody i powietrza). Spławy to dla mnie zawsze najmocniejszy impuls do działania. Choć przyznam, że wielokrotnie miałem brania w miejscach, gdzie spławów w ogóle nie było. Po tych wszystkich przemyśleniach dopiero podejmuje decyzję. Jeśli miejscówka ma potencjał to zostawiam. Jeśli nie, najzwyczajniej w świecie wprowadzam korekty. Gdy regularnie pokazują się ryby, a nie miałem brań to najczęściej zmieniam przypon lub przynętę. Jeżeli nie było żadnych oznak ryb, zakładając, że szybko się to nie zmieni, zmieniam miejscówkę na inną. Ten przykład pokazuje, że na rybach trzeba ciągle myśleć i analizować. Rzadko jest tak, że kładziemy zestaw, a ryby same się kłują. Najczęściej trzeba o to powalczyć. Nic w życiu nie przychodzi łatwo. No chyba, że HEJT! Tego w obecnym świecie jest zdecydowanie za dużo! Ludzie tylko czekają, by się do czegoś przyczepić. Tylko po co? Zazdrość, zawiść, frustracja. To chyba najczęstsze cechy charakteryzujące to zjawisko…

Dni jak zwykle uciekały za szybko. Została mi ostatnia doba wędkowania. Wędka po zmianie miejsca, zaczęła regularnie przynosić brania. Jak widać wprowadzona w życie korekta bardzo się opłaciła! Pozostałe kije na szczęście również dalej pracowały. Jeżeli od samego początku coś się dzieje, to kije te rzadko koryguje. Musi nastąpić szczególna okoliczność bym zmienił miejsce, które przynosi ryby. Natomiast tak również się zdarza w momencie, gdy zmieni się wiatr czy ciśnienie. Czasami zmieniam, jeśli miejscówkę upodobają sobie sumy. Kilkudniowe nęcenie powoduje czasami, że nie chcą odpłynąć. Potrafią mocno zajść za skórę. Czyszczą teren i płoszą karpie.

Minął dzień i została nam ostatnia noc. Kładąc się spać, praktycznie czekaliśmy na ranek. W nocy rzadko się coś dzieje, aczkolwiek zawsze próbuje znaleźć na to jakiś sposób. Najnormalniej w świecie nie wierzę, że w nocy nie można nic tam wydłubać. Oczywiście na tym stanowisku, bo to, że na Krążnie karpie w nocy pobierają, nie mam żadnej wątpliwości. Zestawy wylądowały w wodzie, a my położyliśmy się spać. Była 3 w nocy, kiedy obudził mnie dźwięk centralki. Gdy otworzyłem oczy i ujrzałem migający kolor na centralce, pomyślałem tylko o jednym. Sum☹. Była to najgłębiej położona wędka. Szybko wyrychtowałem się ze śpiwora. Założyłem spodniobuty i byłem już przy kiju. Po kilku pierwszych zrywach ryby wiedziałem już, że to nie sum. Ucieszyłem się😊. Nie był to bardzo trudny hol. Czuć było ciężar, ale nie spodziewałem się, że będzie to tak duża ryba. Mam doświadczenia na Krążnie, że te większe ryby łowione w nocy, nie stawiają większych problemów podczas holu czy samego podbierania. Tym razem było podobnie. Nie rzucał się zbytnio. Nawet szczególnie nie zareagował na światło mojej czołówki. Kilka dosłownie stonowanych odjazdów i karp wypłynął dwa metry od podbieraka. Spokojnym ruchem został „zassany” w podbierak i już był mój. Gdy go podebraliśmy i zrolowaliśmy podbierak,  wiedziałem, że mamy kolejną mamuśkę. Nie mogłem po trzech dwudziestakach na tej zasiadce marzyć o więcej! Jednak moja magiczna woda obdarowała mnie kolejnym koniem.

Tej rybie zabrakło tylko dwieście gram do magicznej cyfry – 20kg. Nie było to dla mnie żadnym zmartwieniem. Cieszyłem się, że dorwałem kolejną piękną, dużą rybę, zwłaszcza, że o branie na tym stanowisku w nocy jest niezmiernie ciężko. Był to dla mnie największy sukces! Pamiętajcie, że fajne zdjęcie można zrobić również w nocy. Niekoniecznie należy te ryby przetrzymywać w workach do rana.

Tym miłym akcentem wcześnie rano uciekając przed deszczem, szybko zwinęliśmy sprzęt i pożegnaliśmy się z moją ukochaną kaszubską perełką…

Z karpiowym pozdrowieniem!