Stary Staw – jednemu zabierze, drugiemu da.

 

 

Ten wyjazd należał do mnie! Jadąc na zasiadkę, nigdy nie wiesz na jakie warunki trafisz? Nie zaplanujesz temperatury, czy kierunku wiatru. Nie zaplanujesz również ryb w łowisku. Po prostu nigdy nie wiesz jak będzie. Tym bardziej, jak jedziesz na żwirownie! Wodę trudną i chimeryczną, ale wodę, która skrywa piękne, stare, cwane ryby. Taki jest Stary Staw. Jednemu zabierze drugiemu da. W sumie wypracowałem 14 brań i wszystkie wykorzystałem! Z tego zawsze cieszę się najbardziej!

Nadszedł mój pierwszy samotny wieczór! Zimny, wietrzny i w późniejszej części nocy również deszczowy. Generalnie jak nie leje, to deszcz na rybach mi nie przeszkadza. Warunek, nie jestem sam! W przeciwnym razie trudno jest samemu w takich warunkach zrobić dobrą nocną sesję, a ryb na tym zbiorniku w workach nie wolno przetrzymywać, wiec ze zdjęciem musisz działać od razu.

Na tym stanowisku byłem ostatni raz, 9 lat temu, więc poszukanie miejscówek w które położyłem zestawy, zajęło mi dobre 3 godziny. Nie chciałem żadnych przypadkowych miejsc, więc pływając to w jedną i drugą stronę, zeskanowałem całe moje stanowisko, a następnie przeniosłem to później na kartkę papieru, tak by móc w głowie zobaczyć zbliżony obraz dna, głębokości, górek, rowów etc. Robię to zawsze, kiedy jestem pierwszy raz na stanowisku. Staram się to robić na tyle dokładnie, na ile potrafię. W skrócie, rysuje sobie mapkę stanowiska z charakterystycznymi punktami (drzewa, cyple, trzciny, marker itd.). Następnie nanoszę linię łączące te punkty i po sondowaniu nanoszę głębokości. To, wszystko razem, daje mi pewien obraz. Oczywiście, nigdy nie jestem w stanie zrobić tego z zegarmistrzowską dokładnością, ale „kręgosłup” dna, mam. Z takiego rysunku możemy wytypować miejsca w których ryby mogą żerować, czy migrować w inne części zbiornika. Do tego w trakcie zasiadki nanoszę spławy, czy ryby, które pokazują się na echosondzie. Nie ukrywam, że jest z tym trochę pracy, ale jak nie znam stanowiska, najczęściej tak do tego podchodzę😊.

W końcu po całym popołudniu mojej mozolnej, ciężkiej pracy, zestawy wyładowały w wodzie, a ja rozsiadłem się w fotelu i rozpocząłem obserwacje wody. Spławy, bąblowanie, poruszanie się trzcin, mętna woda czy jakiekolwiek inne ruchy na wodzie, pozwalają nam zobaczyć, coś, czego nikt nam nie podpowie. Tym sposobem często dostrzeżesz w której części stanowiska, karpie żerują, czy też przemieszczają się. Im częściej widzisz spławy, tym częściej uruchamiasz swoją wyobraźnie. Obserwujesz i zastanawiasz się,  co one tam mogą robić? Czy żerują, czy tylko przepływają. Wiele nasuwa się takich pytań, ale dlatego też, jest to takie ciekawe. Trzeba uczyć się czytać wodę, bo to zawsze pomaga! Taka obserwacja pozwoli Ci, być o jeden krok przed karpiem.

Robiło się coraz ciemniej i coraz zimniej. Karpie coraz częściej swoimi częstymi spławami zdradzały swoje położenie. Wiatr ustawał, fala zanikała, a powierzchnia wody robiła się lustrzana. Ryby ewidentnie były aktywne! Woda żyła! Tego nie można było nie zauważyć.

Na każdej zasiadce, a tym bardziej po przerwie zimowej, ten pierwszy raz, zawsze jest mocno ekscytujący! Po wywózce, czekamy tylko na ten nasz upragniony dźwięk. Na pik, na odjazd, aż w końcu na rybę na macie! I ja również czekałem, aż się doczekałem! Dwa piki i żyłka mocno zaczęła się naprężać. Na tym kiju hamulec miałem mocniej dokręcony niż na pozostałych wędkach. Z racji, że byłem 3 metry od kija, moja reakcja była błyskawiczna. Hol był ciężki! Karp szedł bardzo powoli szorując dno. Po zimowym zastoju, starałem się holować, bardzo delikatnie. To było naprawdę, trudne, długie, ale satysfakcjonujące 30 minut. Na kiju czułem ciężki i toporny opór. Kiedy przy brzegu w świetle mojej czołówki, ryba kilka razy przewinęła się na powierzchni, już wiedziałem z kim mam do czynienia. Odjazd za odjazdem! Nawet na 20-30m! I znowu powolne pompowanie. Wiedząc, że nie mam tam żadnych innych moich zestawów, czy zaczepów, których na echo nie widziałem, robiłem to bardzo spokojnie i powoli. Obawiałem się tylko końcowego etapu holu, a dokładnie przybrzeżnych trzcin, dlatego starałem się na spokojnie zmęczyć rybę trochę dalej od brzegu. W końcu widząc pierwsze oznaki słabości karpia, położyłem podbierak na lustrze wody i rozpocząłem naprowadzanie mojego pierwszego tej zasiadki karpia. Chwile to trwało, ale w końcu nie miał innego wyjścia i wpłynął w moją siatkę. Jakie to było miłe, znane mi uczucie! Szybkim ruchem, zawinąłem podbierak na wodzie, uspokoiłem emocje i wziąłem głęboki oddech. Podbierak chwyciłem w lewą rękę, w prawą natomiast chwyciłem wędkę i przeniosłem rybę na matę. Już wtenczas byłem pewien, że mam konia! Pierwszy karp i od razu taki duży.

Z racji że rybka była w okolicach 20kg, postanowiłem oficjalnie zważyć go wraz ze świadkiem ze stanowiska obok. Kiedy doszedłem do niego, poprosić go o pomoc, okazało się, że właśnie holuje rybę. Stojąc chwile przy nim i obserwując jego poczynania, nagle ponownie odezwała się moja centralka. Kolejny zestaw, zaciął rybę! Już nie pamiętam kiedy tak szybko biegałem😊. Sygnał centralki nie ustawał. Dźwięk nie przerwanie dawał znać, a ja dalej biegnąc, czułem, coraz to większe zmęczenie! W końcu złapałem kij, delikatnie przytrzymałem szpulę i zacząłem ją powoli przykręcać. Znowu na końcu zestawu poczułem duży opór. Tym razem przez dłuższy czas od brania do zacięcia, ryba zdążyła po drodze zagarnąć ze sobą gałąź, która takowe wrażenie sprawiła! Wyciągnięta rybka okazała się nie cała dyszką!

Uszykowałem zanętę i zacząłem wywożenie dwóch zestawów, które miałem na brzegu. Niestety trochę to trwało. Tym bardziej, że dokładne naprowadzenie zestawu bez GPS w nocy i na odległość przeszło 100m nie jest takie proste. Nie spieszyłem się. Wole zrobić to wolniej, ale za to dokładniej. Diabeł zawsze tkwi w szczegółach😊. Jeden z zestawów, kładłem w dziurze, którą znalazłem, wiec bardzo mi zależało, by był on precyzyjnie położony. Drugi miałem tuż pod samym brzegiem przy trzcinach. Nie wątpliwie w precyzyjnym położeniu zestawów, pomógł mi mój modelowy szperacz oraz znacznik na wędce – gumka, którą po pierwszym sondowaniu, zawsze zawiązuje na żyłce. To pozwala mi zawsze wozić zestaw w to samo miejsce.

I tak znów miałem komplet zestawów w wodzie. Dochodziła godzina 23, kiedy centralka wyrwała mnie z pierwszego snu. Ledwo co zamknąłem oczy, a już byłem przy kijach. Energiczny odjazd i kolejna ryba ląduje na macie.

Mimo pierwszych godzin nad wodą, byłem już mocno zmęczony, ale na pewno w pewnym sensie emocjonalnie zaspokojony. Adrenalina i emocje tego wieczoru były na bardzo wysokim poziomie. Ledwo co zamknąłem powieki, usłyszałem znowu dwa piki. Podobnie jak przy pierwszej rybie. Kiedy dobiegłem z przyczepy do wędki, a chwilę to trwało, zaświeciłem czołówkę, która ukazała mi w swoim świetle, przyklejonego, do sygnalizatora hangera. Nie zastanawiając się długo, podniosłem kij do góry i znowu mogłem cieszyć się z kolejnego holu. Była to wagowo druga największa ryba tej zasiadki. Pierwszy wieczór, niespełna 5 godzin łowienia i kolejny klocek wita się z moją matą. Cudownie…

To była magiczna doba. Pierwsze podejście i 6 ryb na macie. Po tej nocce byłem totalnie nie wyspany. Mocno zmęczony, ale jakże zadowolony! Na tej trudnej wodzie jedna ryba na dobę, bardzo by mnie zadowoliła, a co dopiero sześć! Tyle brań i w dodatku takie piękne ryby. Kolejne doby nie były już tak owocne, ale śmiało można powiedzieć, że codziennie coś się działo. Ja nazywam to bardziej dłubaniem, niż wędkowaniem, ale istotne w tym wszystkim jest to, że cieszyłem się z kolejnych holi i ryb na macie. Po pierwszej dobie zastanawiałem się, czy ryba przestała żerować, czy po prostu przemieściła się w inną cześć stanowiska. Bliżej jestem tego drugiego, ponieważ każdej kolejnej doby zmieniałem miejscówki i za każdym razem wyciągałem pojedyncze ryby. Na trzecim kiju, który od początku do końca zostawiłem w tym samym miejscu nie wiele już się działo, a to, oznaczało by jedno, przemieszczenie się ryb w inną cześć zbiornika.  W sumie nic dziwnego. Ryba wędruje po zbiorniku w zależności od temperatury, czy też kierunku wiatru. Tak szukałem, zmieniałem, kombinowałem i w końcu doczekałem się kolejnego brania. Kiedy ryba wpłynęła do podbieraka, widziałem tylko, że to lampas, ale kiedy położyłem ją na macie, pomyślałem sobie, śliczności moja! Bez wątpienia najpiękniejszy tego wyjazdu!

Zestawy kładłem pod brzegami oraz na środku wody. Pod brzegami starałem się szukać miejsc nie płytszych niż 1,5m, tak bym zestaw mógł położyć na kawałek płaskiego, twardego dna, a ze środka szukałem głębszych partii wody, gdzie twarde dno łączyło się z miękkim. Nęcenie w pva, a nęcenie luzem nie przynosiło większej różnicy. Oczywiście, luzem sypałem podobnej wielkości porcję jak w pva, tylko nie tak mocno rozdrobioną. Wszędzie na każdej wytypowanej miejscówce udało mi się wypracować rybę. Każdy kij zapracował i to uważam za największy sukces!

Z karpiowym pozdrowieniem