Krążno 6×20+
A zaczęło się tak niewinnie…
Finalnie, była to jedna z najlepszych zasiadek w życiu. Ale po kolei…
Od samego początku dłubałem pojedyncze kilkunastokilogramowe ryby. Nie mogłem przebić się przez 19+. Z dnia na dzień korygując różne elementy próbowałem dopasować się do istniejących warunków. Skorygowałem dwie miejscówki. Zmieniałem przypony. Różnym sposobem nęciłem. Cały czas kombinowałem, by spróbować dobrać się również do tych większych. Odnoszę wrażenie, że skrzętnie omijały moje miejscówki. Coś, jakby im przeszkadzało. Średnich ryb nie brakowało, brały one regularnie, natomiast duże ewidentnie omijały moje zestawy. Po tych wszystkich korektach, przełom nastąpił dopiero na szósty dzień naszego wędkowania. Od tego dnia na naszych kijach sukcesywnie zaczęły pokazywać się mamuśki. I co najważniejsze nie na jednej wędce, ale na wszystkich. Jak widzimy, zawsze warto zmieniać, kombinować i szukać najlepszych rozwiązań w okresie w którym przyszło nam łowić karpie.
Powyższa, pierwsza z tych największych wzięła niespodziewanie po dłuższej kilkugodzinnej przerwie w braniach. To był taki moment, gdzie spławy całkowicie ucichły. Na wodzie wszystko zamilkło. Zrobiło się cicho jak w powietrzu przed burzą. Mówiąc krótko, po tej rybie wszystko zamarło. Do końca dnia nie doczekaliśmy się już żadnego brania. Takie ostatnie żerowanie na moich miejscówkach w tym dniu. Kolejny dzień to już zupełnie inna historia. Odnotowaliśmy 13 brań w tym dwa naprawdę piękne konie. Oj działo się…
Tego powyżej wypracowaliśmy przed południem. Od samego rana brania mieliśmy intensywne. Jeden kij wywoziliśmy to drugi już jechał. Ewidentnie było widać, że chciały. Czasami tak jest, że czujesz, że to jest ten dzień. Wszystko Ci wychodzi, a ryba chce pobierać. Czy coś może być lepszego😊. Dzień mijał, a godzina zbliżała się do mojej magicznej. W ciągu dnia są u mnie takie dwie. Pierwsza to okolice południa, czyli godzina 12-13 i druga okolice wczesnego wieczoru, albo bardzo późnego popołudnia w zależności od pory roku😊, czyli 18-19. Powoli wszystko się uspakajało. Wysnuwałem z tego dnia już pierwsze wnioski. To był świetny dzień! Nagle niespodziewanie bez żadnego ostrzeżenia usłyszałem pełną rolę. W tych moich magicznych godzinach zawsze jestem bardzo mocno skoncentrowany. I tak było tym razem. Kiedy usłyszałem dźwięk mojej centralki i terkot uciekającej żyłki ze szpuli, dosłownie chwilę i byłem już przy wędce. Podniosłem kij i nie miałem żadnych wątpliwości. To musiała być duża ryba. Nie myliłem się. Był to największy karp tego wyjazdu. Miałem okazję już drugi raz podziwiać go w swojej kołysce. Piękny nie typowy kształtem karp.
Dni mijały, a my nadal intensywnie pracowaliśmy. Codziennie rano obojętnie jakie istniały warunki przewoziłem zestawy sprawdzając jakość haka i donęcając wybraną miejscówkę kolejną porcją zanęty. Postanowiłem, że obojętnie, co by się nie wydarzyło, to do końca tej zasiadki miejscówek już nie zmieniam. W końcu nęcenie w jednym i tym samym miejscu przez ładnych kilka dni musi nadal dawać ryby. I tu nie chodzi o wrzucanie kilogramów zanęty w jedno miejsce, bo w mojej ocenie karpie na Krażnie omijają takie miejsca, a chodzi o systematyczne dorzucanie wartościowej porcji, która zawsze będzie gotowa jak przypłynie duża ryba. Każdy ma swoją szkołę, ja bazuje na swoich doświadczeniach oczywiście na tym konkretnym jeziorze.
To był kolejny nasz szczęśliwy dzień. W ciągu jednej godziny, naszą mate odwiedziły kolejne dwa okazy 20+. Czasami czekasz na nią dniami, a czasami nie zdążysz się nacieszyć jedną, a już w obiektywnie trzymasz kolejną. Wspaniałe uczucie. To była w pewnym sensie dla nas nagroda. Za te wszystkie dni ciężkiej pracy. Dobrze wykonana praca!
Ostatnie 20+, najważniejsze dla mnie na tym wyjeździe nastąpiło na samym końcu tej zasiadki. Było jakoś w okolicach 3 w nocy, kiedy obudził mnie dźwięk centralki. Wyła niesamowicie. Od razu sobie pomyślałem, sum. Niestety w nocy częsty bywalec miejscówek na Krążnie. Chwilę to trwało, zanim wygmerałem się z przyczepy i założyłem spodnio buty. Ryba nadal intensywnie wybierała żyłkę. Tym bardziej dalej byłem przekonany, że to sum😊. Kiedy podniosłem kij i rozpocząłem hol, coś mi na suma nie grało. Za dużo było tego bicia łbem, czy te ucieczki na boki. Sam hol natomiast nie był trudny. To nie był mój pierwszy raz, kiedy karpie na Krążnie przy nocnym holu jakoś słabiej walczą, tym bardziej te większe. Nie wiem czy to tylko ja mam takie doświadczenia, ale nigdy holując większą rybę w nocy nie miałem z nimi problemu. I tym razem było podobnie. Dosłownie kilka minut holu i rybę miałem w zasięgu podbieraka. Kiedy zobaczyłem ją na lustrze wody zdrętwiałem. Zastygłem w miejscu i mocno skupiony ją podebrałem. Nie mogłem uwierzyć, że spełniło się moje kolejne marzenie z Krążna. Na mojej drodze pojawił się dwukolorowy pełnołuski 20+.
Zrobiliśmy sesję i rybka odpłynęła do swojego królestwa. Dalej spać już nie mogłem. Emocje u mnie, aż kipiały. Czekałem na ten moment latami, dlatego usiadłem na brzegu jeziora i delektowałem się tą chwilą. Było ciemno, cicho, a ja patrzyłem się na lutro wody. Mogłem tak siedzieć i siedzieć. Była to moja celebracja tego sukcesu. W takich chwilach chcemy, by trwało to jak najdłużej.
To był kolejny świetny wakacyjny wyjazd. Nie mieliśmy z Gosią idealnych warunków. Ciśnienie, co chwile się wahało. Wiatr był zmienny i nie koniecznie dobry jak na to stanowisko. Najważniejsze dla nas było to, że udało się połowić w tym również te największe. Sukcesywnie je odławialiśmy i cieszyliśmy się kolejnymi pięknymi rybami z tej magicznej dla mnie wody.
Do zobaczenia nad wodą!