Tydzień na Krążnie
Kolejny raz a drugi w tym roku odwiedzam łowisko Krążno. Zbiornik ten na stałe zagościł w moim kalendarzu. Bardzo polubiłem to miejsce! Tym razem mój wybór to stanowisko nr.0. Z racji bliskości domku gospodarczego jest to świetne logistycznie miejsce. Dosłownie 30-40m wszystko mam pod nosem. Gorąca woda, prąd czy lodówka. Jest tam wszystko co jest potrzebne by przeżyć kilka dni z rodziną w „ładzie i składzie”. Wspomnienia z tej zasiadki, tym razem postanowiłem przelać na papier, dzień po dniu, tak byście widzieli jak minął mi tydzień na Krążnie.
Pierwsza doba
Rozbijam obozowisko, szykuje sprzęt. W końcu „odpalam” łódkę zdalnie sterowaną z echosondą i typuję trzy miejsca na położenie zestawu. Jedno na głębokości 4,4m, drugie na 5,2m a trzecie na 6,6m. Płytsze stanowisko to podnóże wyspy, drugie to pierwszy spadek od mojego brzegu. Trzecie najgłębsze, jest to pogranicze twardego a miękkiego dna w kierunku środka jeziora.
W pierwszą dobę łowię dwa karpie. Obydwa na tą samą wędkę. Pierwszy to 9,2kg, drugi równe 7kg. Zaczęło się nieźle. Zanęta w tym wykonaniu to na każdy zestaw duża garść kulek fi 20 o nazwie Kaligula, do tego około 10-15 kulek tych samych ale przekrojonych na pół i minimalna ilość słodkiego peletu, minimalna to znaczy około 10-15 sztuk fi 16, tylko dla szybszej pracy. Jest lato, ryba szybciej trawi, dlatego mam pewność, że towar na dnie nie będzie mi zalegał, tym bardziej, że są to moje sprawdzone kulasy. Kulka nie droga a skuteczna, więc nie widzę sensu przepłacać!
Druga doba
W drugą dobę wypracowuje kolejne dwa brania. Jedno z 5,2, drugie z 4,4. Ryby ważą odpowiednio 10,2kg a waga drugiej ryby niech zostanie tajemnicą, poniżej napiszę Wam jej krótką historię.
W tej dobie, zaznaję przykrej niespodzianki z workiem karpiowym. Jak mi się wydawało mam w posiadaniu porządny worek FOXA, na pływakach z zabezpieczeniem zamka itd. Tak mi się tylko wydawało, teraz wiem, że mam na pewno jeden z najdroższych worków na rynku ale nie do końca najporządniejszych! O 1.30 łowię pięknego golca. Ważę go i wkładam do worka. Nie chce się tu rozwodzić nad wielkością tej ryby, mogę tylko powiedzieć, że nie byłą to tradycyjna 10-tka. Moim celem nie jest podkręcanie wyobraźni jak dużą rybę złowiłem, tylko podkreślenie samego faktu, który w ogóle nie powinien zaistnieć. Rano, szykując się do sesji zdjęciowej, niestety po rybie zostało tylko wspomnienie. Proszę mi wierzyć, gdyby był to słynny z tej wody berry, to worek pociął bym na drobne kawałki i wysłał do producenta paczką w prezencie! Worek FOXA mocno mnie ZAWIÓDŁ! Nie będę ukrywał, rozczarowania w końcu jest to jeden z najdroższych worków na rynku, więc mam prawo od niego wymagać więcej i niech mi przypadkiem nikt nie próbuje wmówić, że worek był źle przez mnie użytkowany.
Kupiłem go rok temu i niestety w „instrukcji obsługi”, nie było napisane, że worek powinien być co roku ponownie szyty! Teraz wiem, że należy przy każdym wyjeździe sprawdzać stan techniczny również worka. Kto to robi? Odpowiedźcie sobie sami. Poniżej foto w jaki sposób rybie udało się umknąć – słyszałem jak nad ranem, karp szalał przy brzegu ale tego co wywinie się nie spodziewałem.
Mimo, że na pozostałych kijach nie mam brania, na razie nic nie zmieniam. Przewożę, zestawy konsekwentnie donęcając kolejną porcją kulek i cierpliwie czekam.
Doba trzecia.
Przeciętna dwóch brań na dobę spadła o połowę. Na razie nie panikuje i niczego nie zmieniam. Łowię jedną rybę i nęcę dalej. Cierpliwość to ta cecha, której my wędkarze powinniśmy mieć najwięcej, oczywiście nie we wszystkich okolicznościach, przecież nikt nie chce zjechać do domu o kiju. Robię swoje i czekam.
Żonka, miłośniczka grzybów, nie nudzi się. Znalazła obrodzony w kurki pobliski las. Każda wizyta w lesie około 1,5 godzinna, przynosi efekt w postaci pół reklamówki pięknych zdrowych kureczek. Od tego czasu na obiad i śniadanie regularnie jemy smażone na masełku kurki. Same pyszności, palce lizać!
Rozpoczęła się czwarta doba
Mam kolejne brania i kolejne silne ryby lądują na macie. Wierzcie mi, że ryby tam pływające są bardzo silne, a samo branie to zawsze „gorąca szpula”. Tym razem branie mam w dzień i ryba daje mi nieźle popalić!. Po braniu, karp jako jedyny z wszystkich wyciągniętych z tego miejsca idzie w lewo, docelowo parkując w trzcinach. Po pierwsze, nie wiem z czym mam do czynienia po drugie nie chcę jej ciągnąć na siłę przy okazji ją kalecząc. Oddaje, więc kij w ręce żony a ja czym prędzej biegnę pod domek gospodarza, by zwodować podręczną „alarmową” łódkę właściciela. Uważajcie proszę, łódka jest mało stabilna, po przechyleniu na boki, od razu szybko nabiera wody, więc wycieczka nią, może skończyć się niechcianą kąpielą. Woduje łódkę, po drodze odbieram wędkę od żony, która cały czas mnie informuje, że coś próbuje wyrwać jej wędkę z ręki. Płynę i po chwili dopływam na miejsce. Ryba zaplątała się w trzcinach, nie widzę jej, ale czuję .Cały czas pracuję na kiju, więc kawałek po kawałku i odkopuje się z moczarki i trzciny. W końcu po 10-15 minutach mam ją w podbieraku. Ryba nie jest duża ale emocji dała mi, co nie miara a przecież oto w tym wszystkim chodzi, prawda? Po takim holu, walce na niestabilnej łódce, podbierając rybę, cieszę się jak dziecko. Żonce udaje się uwiecznić moje emocje. Oj, byle więcej tak walecznych karpi!
Taki hol sprawia, że o przykrym incydencie z workiem przestaje myśleć a lokomotywa pędzi do przodu. Wywożę zestaw i łowię dalej. Nadal nęcę w dwóch stałych miejscach a z trzecim kijem, tym z głębokiej wody zaczynam kombinować. Myślę, że i tak długo wytrzymałem, więc zmieniam miejsce i szukam nowej miejscówki. Szukam i w końcu zestaw kładę za pierwszym spadkiem, przy dużej ilości zielska, praktycznie takie wcięcie w zielsku. Miejsce wydaje się książkowe, niestety, dalej z tego kija nie mam brania a moje kilerskie miejsce przynosi kolejną rybę. Ryby jak do tej pory reagowały dobrze na 2×20 leżaki oraz bałwanek z 20 podpinany popkiem barbarossa. Działało i to jest najważniejsze!
Łowię już piątą dobę.
Jest pierwsza dziesięć w nocy, kiedy mam kolejne branie. Tak w ogóle pierwsza w nocy na moim stanowisku to magiczna godzina. Codziennie najwięcej brań mam właśnie między 00.45 a 1.30 następnie, między 4.00 a 7.00 rano z trzema wyjątkami, o 10.00, 12.30 i 18.45. Praktycznie mogłem nastawiać sobie budzik na 00.40 i czekać przy kiju na branie. W piątą dobę o wspomnianej pierwszej w nocy mam podwójne branie. Ledwo podebrałem rybę do podbieraka, mam rolkę na drugim kiju. Latam, biegam w końcu rybę wkładam do worku, muzyka natomiast na kręciołku dalej gra piękną nutę, więc, czym prędzej zabieram się za drugi kij. Udało się! Obydwa karpie zawitały przed obiektywem aparatu w tym jeden wyjątkowy.
Zbliża się koniec mojego tygodnia. Nastała szósta doba
Jestem konsekwentny w tym co robię i dalej nęcę w te same miejsca. Łącznie do tej pory wrzuciłem do wody już około 10kg kulek o smaku squida i około 1 kg peletu truskawka ryba. Zanęta dalej działa i kolejny nocny amator odwiedza moją stołówkę, grzejąc na maxa szpulę mojego kołowrotka. Zacinam i „patyk” kolejny raz mocno się wygina. Hole w nocy mają swój nie powtarzalny urok. Jest ciemno a Ty walczysz z rybą, nie wiedząc w którym kierunku ucieka, to zawsze jest takie ekscytujące. Tej nocy przeżyłem to dwukrotnie. Średnia dobowa wypracowana, kładę się i zasypiam.
Ostatnia doba.
Zaczęła się ostatnia noc mojej zasiadki. Do końca zostało mi około 12 godzin łowienia, powoli zaczynam się pakować, czego najbardziej nie lubię, chyba nie ja sam… Ostatniej nocy niedaleko mnie jest głośna impreza. Impreza? Już tłumaczę. Dwa kilometry dalej jest plenerowa impreza w stylu techno, muza dudni nie miłosiernie! Słychać doskonale, jak ludzie świetnie się bawią! Każdy ma swój świat, więc trzeba to uszanować. Muzę słychać jakby grali obok. Kładę się ale nie mogę zasnąć. W końcu mi się to udaje ale przez „płytki” sen, wiem, że zbliża się moja magiczna godzina, więc śpię czujnie. I nie bez przyczyny, ponieważ o 00.45, słyszę roladę z mojego super miejscu. Ryba ląduje w worku, zestaw wraca do wody a ja próbuje dalej zasnąć. Nie zdążyłem się położyć i mam kolejne branie. Jest pierwsza z minutami w nocy. Niestety zaliczam pierwszą spinkę tego wyjazdu. Branie było z pod wyspy a ryba gdzieś zakotwiczyła. Miałem do dyspozycji tylko małą łódkę od właściciela. Jest ciemno, mam do przypłynięcia około 150m a łódka jest mało stabilna. Nie ryzykuje, nie za wszelką cenę! W nocy na środku jeziora, kto mi pomoże? Pływać umiem dobrze ale pamiętajmy, wypływamy w odzieży, najczęściej jeszcze w obuwiu, które po namoczeniu znacznie ogranicza nasze ruchy. Sytuację są różne. Poluźniam żyłkę i czekam aż wypłynie, nic to nie daje, trudno ta ryba musi jeszcze na mnie poczekać. Nie jest człowiekiem strachliwym ale swój rozum mam. Tak w ogóle to mój ponton tradycyjnie został w domu. Na tygodniowy biwak nigdy nie mogę go zmieścić. To branie zaliczam na 2×20 na leżaku. Przynęta duża, leżała tam dobre 36h, mogło być różnie ale nie będę płakał nad rozlanym mlekiem. Odnotowuje pierwszą spinkę i zestaw ponownie wywożę w to samo miejsce. Lokuje się do mojej kwatery i dalej próbuje się zdrzemnąć, przecież rano się pakuje a do domu mam kilka godzin jazdy. O 3.30, kolejny raz budzi mnie dźwięk mojej centralki. Hol, worek i ponownie się kładę. Muza wciąż dudni a ja dalej mam problemy z zaśnięciem. Długo nie pospałem. O świcie o 4.40 kolejna lokomotywa i kolejny karp „całuje” moją matę. Szaleństwo, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Pełnołuski kończy moją tegoroczną przygodę z tym łowiskiem, oczywiście w przyszłym roku na pewno ponownie odwiedzę to uroczę kaszubskie jeziorko. Wszystkim, którzy chcą odpocząć, zaczerpnąć świeżego powietrza, najeść się grzybów czy w końcu złowić fajną rybę zapraszam do odwiedzenia tego miejsca, naprawdę warto.
Krótko podsumowując, wypracowałem 16 brań z czego 15 karpi wylądowało na moim brzegu. Jak na letni okres, przy tak dużej ilości naturalnego pokarmu, uważam, że jest to świetny wynik. Kto tam był ten wie, że nie jest to łatwa woda, tym bardziej się cieszę, że kolejny raz połowiłem. Jak się na końcu okazało, drugi typ na 5,2m był przysłowiowym strzałem w „10”. Śmiało mogę powiedzieć, że, znalazłem miejsce, gdzie ryba stała i regularnie chciała współpracować. Z 16 brań, 12 miałem właśnie z stamtąd. Największy jednak karp wziął z blatu 4,4m z pod wyspy. Z trzeciego najgłębszego miejsca po 4 dobach bez pika zrezygnowałem. Co dziennie zakładałem tam inną przynętę, zmieniałem przypony – nic nie pomagało! Ogólnie zużyłem niespełna 12kg kulek i 1,5kg peletu. Jako przynęte na włosie od samego początku postawiłem, na wspomniane wyżej, moje sprawdzone kulki o smaku squida! Jak działają to po co kombinować z innymi. Nie wiem jak wytrzymam rok do kolejnych odwiedzin tej kaszubskiej perełki ale już nie mogę się doczekać.
Powodzenia i do zobaczenia nad wodą.