To był dobry rok!

Upłynął kolejny rok moich zmagań z tą dziedziną wędkarstwa z którą od kilku lat przyszło mi się zmierzyć. Nie jest to łatwe, porównując dotychczasowe doświadczenia ze spławikiem ale intensywnie nad tym pracuje, podnosząc co roku sobie poprzeczkę. Oczywiście nadal czerpie z tego ogromną radość. To jest w tym wszystkim dla mnie najważniejsze. Bawię się tym, jednocześnie podnosząc swoje umiejętności. Nie chcę stać w miejscu. Krok po kroku ale zawsze do przodu. Ten rodzaj wędkarstwa jest dla mnie jak polowanie. Zupełnie inna bajka niż wyczynowy spławik z którym związany byłem przez całe moje wędkarskie życie. Jadę, robię wszystko co jest konieczne i czekam. Nie mniej jednak, samo łowienie sprawia mi ogromną przyjemność i dużą satysfakcję. Nie nastawiam się tylko na te duże, również i te mniejsze bardzo mnie cieszą, dlatego nie zamierzam „zafiksować się” na amen, goniąc za rekordami. W minionym sezonie zmieniłem całkowicie strategię łowienia. Rzuciłem inne spojrzenie na niektóre aspekty, co mocno otworzyło mi oczy na pewne szczegóły oraz zmieniło moje samo podejście do karpiowania. Poprawiłem kilka elementów całej tej układanki i powiem szczerze, że sam nie spodziewałem się takich efektów, a jak było, to sami przeczytajcie.

 

Sezon rozpocząłem na łowisku Szachty. W marcu przy pierwszym, wiosennym, ciepłym wietrze, wybrałem się na zbiornik, do którego mam 10 minut samochodem. Ryb jest dużo a czasu o tej porze roku na takie zasiadki stosunkowo mało, więc dalsze wyjazdy sobie odpuszczam. Usiadłem dwa razy. Razem przez 4 doby udało mi się wypracować kilka pięknych ryb w tym o dziwo drugi raz, rok po roku o tej samej porze z tego samego miejsca, przechytrzyłem ponownie pięknego „pełnołuskiego”. Przytył, więc widać, że ma się dobrze.

Kolejny wyjazd to ponownie Szachty. Zasiadka trochę dłuższa i już w pełni planowana. Ten wyjazd na długo utkwił w mej pamięci. Trafiłem w ten dzień i w to miejsce a co najważniejsze potrafiłem to w pełni wykorzystać, co kolejny raz spowodowało, że poczułem się spełniony. Lubię to uczucie, wiem, że sumiennie odrobiłem lekcje, wiem, że przyłożyłem się do tej zasiadki na 101% i wiem również, że zrobiłem wszystko, tak jak należy i że wynik na takich zasiadkach to zawsze tylko kwestia czasu. Cierpliwość i konsekwencja, to cechy, których, nigdy nie powinno nam zabraknąć!

 

Po takich wyjazdach nigdy nie spoczywam na laurach. Mimo tego, że bardzo się cieszę z osiągniętego wyniku nie wpadam w euforię. Staram się wyciągać wszelkie możliwe wnioski, które pozwolą mi w przyszłości osiągnąć jeszcze lepsze wyniki. Ta metoda pozwala mi się cały czas rozwijać i co najważniejsze realizować postawione cele. Podczas tej zasiadki, wykorzystuję wszystkie brania, jakie przynosi mi los. Dopracowanie kilku szczegółów spowodowało, że spinek w ciągu roku zaliczam naprawdę niewiele. Są to sporadyczne sytuacje, policzalne na palcach jednej ręki. Wypracowuje 17 brań. Waga wszystkich złowionych na tej wyprawie ryb to 243,5kg, z wisieńką na torcie, karpiem 20,3kg!

Po wczesno wiosennych zmaganiach przeszedł czas na pierwsze w tym roku teamowe zawody. Rywalizacja została zaplanowana na łowisku Pstrążną. Kameralne, małe łowisko, przez niektórych żartobliwie nazywane „wanną”, natomiast kto tam był ten wie, jakie perełki skrywa ten akwen. Można tam zawsze liczyć na fajną rybkę. Na tych zawodach zajęliśmy niestety najgorsze z możliwych dla sportowca miejsc, tuż za podium. Najzwyczajniej w świecie, zabrakło trochę szczęścia. Praktycznie najniższe miejsce na podium straciliśmy w ostatnią godzinę zawodów. Tak bywa…By ktoś mógł wygrać inny musi przegrać! Złowiłem kilka ryb w tym jedną całkiem przyzwoitą sztukę, więc wyjechałem zadowolony z odpowiednimi przemyśleniami i wnioskami na przyszłość.

Kolejna moja zasiadka to rodzinny wyjazd nad Krążno. Pokochałem tą wodę. Mimo, że nie mam tam blisko, na pewno co roku będę odwiedzać tą wodę. Wyciągnąłem wnioski z poprzedniego roku i podczas tego wyjazdu udało mi skusić do brania, dużo więcej ryb niż w roku ubiegłym. Mówiąc kolokwialnie „nałowiłem się”.

Na piękne ryby oraz ilość brań nie mogłem narzekać. Łowisko to, ma coś w sobie. Jest coś w tej wodzie co mnie przyciąga. Urok, na pewno otoczenie i oczywiście ta przestrzeń na stanowiskach. Łowisko oddaje swój klimat, pewnego rodzaju swobodę, na pewno ciszę i taką wolność, której na wielu łowiskach mi brakuje! Cały ten klimat, ryby, ludzie, których tam poznaje, powodują, że chce mi się tam wracać. Łącznie na tym wyjeździe złowiłem 26 ryb z wagą 235kg. Oj było co robić!

Dobiegła połowa sezonu. Jak dotąd wszystko układa się zgodnie z zimowymi założeniami. Nakreślony zimą plan w pełni realizuje. Przychodzi czas na drugie teamowe zawody w tym roku. Tym razem odbyły się na łowisku w Żukowie. Drugi raz w tym roku losujemy środek wody ale nie poddajemy się, walczymy i wygrywamy te zawody! Sprawia mi to ogromną radość i dużą satysfakcję ale kto nie cieszy się ze zwycięstwa? Formuła trzech największych ryb, która od tego roku w naszym teamie obowiązuje na wszystkich zawodach, powoduje, że zawody stały się bardziej nie przewidywalne. Zawody może wygrać każdy z każdego stanowiska, praktycznie w ostatnią dobę.

 

Mamy sierpień. Nadszedł czas na upragniony urlop. Oczywiście, wracam nad Krążno. Kolejny raz jedzie ze mną żonka. Jak można zauważyć, przynosi mi dużo szczęścia bo i tym razem, natura nie pozwala mi się nudzić. Jestem z rodziną, wypoczywam i łowię ryby. Czego chcieć więcej? Kolejny wyjazd to kolejny mój mały sukces! Łowię 15 karpi o łącznej wadze 145kg. Niestety jedną rybę spinam. Mam piękny odjazd o 1 w nocy a ryba parkuje w zielsku. Kolejny raz nie mam odpowiedniego środka pływającego i kolejny raz tracę przez to rybę. Ponton, naturalnie został w domu. Nie dałem rady go spakować ale obiecałem sobie, że kolejnego razu nie będzie. Spedycją go wyślę a zabiorę…

W sierpniu zaliczam szybką spontaniczną dobową zasiadkę. Siadam na Szachty. Mam tu najbliżej więc tam pada wybór. Jest gorąco. Woda praktycznie stoi. Ryba nie za bardzo ma ochotę na współpracę. Jednak po dobie oczekiwania doczekuje się w krótkim okresie dwóch brań i całkiem przyzwoite karpie trafiają na matę. Do domu wracam zadowolony.

Wielkimi krokami zbliża się jesień. Mamy wrzesień. Czas na ostatnie teamowe zawody zaplanowane na ten rok. Tym razem w szranki rywalizacji meldujemy się nad Dębiną – dla nie wtajemniczonych jest to małe kameralne łowisko w parku miejskim na obrzeżach Poznania. Tam stawiałem swoje pierwsze kroki, tam uczyłem się łowić. Bardzo lubię tą wodę. Kolejny raz w tym roku ponownie losujemy środek łowiska ale tym razem jesteśmy zadowoleni! Po tym losowaniu do łowienia podchodzę bez większych emocji. Znam to stanowisko dość dobrze i znam tam wiele miejscówek, więc o ryby od początku jestem spokojny. Pierwszego brania doczekujemy się dopiero po pierwszej nocy a dokładnie o 7 rano. Jak się później okazało, był to początek, którego nie było widać końca. Od tego momentu brania mamy regularnie. Co ciekawe wszystkie w dzień. W sumie przez 2 doby wypracowujemy z kolegą 22 brania przy czym jedno marnujemy. Ryba po zacięciu od razu „wyjechała” na powierzchnię przewalając się na bok i tym samym, uwalniając się z haczyka. Takie zachowanie rzadko zdarza mi się widzieć. Uważam jednak, że strategia ryby była przemyślana. Nie bez przyczyny tak się zachowała. Wiedziała co robić, by uwolnić się z haczyka. Nie mniej jednak, zawody wygrywamy, pieczętując naszą dominację w teamie w 2017 roku. Co jak co ale wygrana zawsze cieszy!

Przyszła jesień. Woda znacznie się ochłodziła. Temperatura w nocy spadła poniżej 10 stopni. Kiedy robi się zimno, nadchodzi czas „konia”. Kto nie marzy o dużej rybie, o magicznej cyfrze z przodu. Myślę, że każdy, natomiast kolejny raz podkreślę, nie zawsze jest to najważniejsze. Trzeba umieć cieszyć się z każdej złowionej ryby. Nie tylko duże ryby przynoszą satysfakcję i radość, proszę o tym pamiętać. Gospodaruje czas i kolejny raz siadam na Szachtach. Ciśnienie skacze jak oszalałe. Niestety ryba nie chce współpracować. Zmieniam przypony, kombinuje i cierpliwie czekam, zmieniając co dobę inny smak przynęty. W końcu trafiam i doczekuje się brania, jest 4.10 nad ranem. Wylatuje z mojego ciepłego śpiwora, podnoszę kij z podpórek i holuje. Po krótkim lecz bardzo energicznym holu podbieram rybę. Podbieram i dopiero w momencie uniesienia ryby, zdaje sobie sprawę, że ryba ma swoją wagę! Kładę podbierak w wanienkę, patrzę i wiem już, że warto było kolejny raz odwiedzić ten akwen. Karp ląduje przez obiektywem mojego aparatu.

Nadszedł czas by oficjalnie pożegnać ten sezon. Po namowie kolegi z Wrocławia, wybór pada na łowisko Nowaki. Dawno tam nie byłem ale mimo, że nie miałem dużego szczęścia do tego akwenu, miło go wspominam i od razu decyduje się na ten wyjazd. W 2014 roku złowiłem tam swoją pierwszą poważną życiówkę, która królowała u mnie 3 lata. Miałem również okazję, podebrać tam dwukrotnie rybę zwaną trzyłuskim. Wiem, że pływa tam wiele, innych, pięknych ryb, dlatego jak urodziła się okazja wyjazdu, nawet się nie zastanawiałem. Na tej zasiadce, mimo przenikliwego zimna, mimo niskiej temperatury wody 6,6 stopnia, o dziwo udaje mi się wypracować kilka brań z czego jestem bardzo zadowolony! Kto tam był ten wie, że woda ta potrafi nauczyć pokory, dlatego tym bardziej się cieszę. Strategia, którą obrałem widać o tej porze roku była strzałem w przysłowiową dziesiątkę.

Krótkie podsumowanie:

Pisząc to moje portfolio z minionego roku, zdaję sobie sprawę, że nie dawno podsumowywałem sezon 2016! Nie dawno ale to już rok temu! Czas płynie szybkim nurtem! W zeszłym roku w podsumowaniu pisałem, że będę zmieniał moje „stare” przyzwyczajenia z wyczynowego spławika. Długo z tym walczyłem w końcu kilkanaście lat się w to „bawiłem”. Nie da się tak nagle wszystkiego zmienić ale w końcu czuje, że się przełamałem. Miałem pewne przemyślenia, sporo analizowałem i dlatego w tym roku dużo zmieniłem w swoim wędkowaniu a jakie miałem wyniki, sami oceńcie. Ja miniony rok uważam za bardzo udany. Złowiłem wiele pięknych ryb z wisieńką, której w zeszłym roku mi zabrakło. Wiele ryb, które wylądowały na macie miało grubo powyżej 15kg. Każda moja zasiadka kończyła się sukcesem. Starannie przyłożyłem się również do zawodów teamowych, co zaowocowało świetnymi wynikami. Finalnie zakończyłem je na pierwszym miejscu, wygrywając dwie z trzech tur. Karpie łowię stosunkowo od niedawna, natomiast wnioski wdrażam konsekwentnie, co jak widać przekłada się na wyniki.

Ten sezon był dla mnie wyjątkowy. Zimą założyłem sobie trzy cele. Pierwszy to na poważnie przyłożyć się do zawodów. Drugim celem było szukanie magicznego 20+ a trzeci cel, to nie zmarnować żadnego dnia nad wodą i cieszyć się z każdej chwili spędzonej na łonie natury. Uważam, że wszystkim wyzwaniom udało mi się sprostać i na pewno nie zamierzam szybko o tym zapominać!

A na koniec mam taką małą radę dla tych, którzy szukają złotych kulek, dla tych, którzy brak brań zganiają na zastane warunki atmosferyczne, dla tych, którzy narzekają na nie te stanowisko. Proponuje zróbcie u siebie dogłębną analizę, analizę rozłożoną na czynniki pierwsze. Przeanalizujcie i wyciągnijcie odpowiednie wnioski. Przemyślcie, swój sposób łowienia i co musicie poprawić a zobaczycie jak szybko efekty przyjdą same. Pamiętajcie, diabeł tkwi w szczegółach, wiem co mówię! Z tą ogólną konkluzją pozostawiam Was z własnymi przemyśleniami.

Powodzenia w 2018 roku i do zobaczenia nad wodą!