Dębina – zawody teamowe

 

 

 

Jestem na Dębinie. Melduję się na II turę teamowych zawodów.Tak się składa, że stanowisko losujemy jako pierwsi i od razu wyciągamy parking. Cieszę się. W mojej ocenie miejsce to jest bardzo atrakcyjne. Mamy dostęp do głębokiej i płytkiej wody. Mamy również kawałek dużej wyspy. Praktycznie mamy wszystkie możliwe warianty jak na to łowisko.

 

Pod koniec pierwszego dnia nie mamy jednak, jako dwie ostatnie drużyny w ogóle kontaktu z ryba. Nie widać u nas żadnych oznak bytowania karpi. Totalna pustynia. Mimo tego nic nie zmieniam. W końcu jest to pierwszy dzień zawodów. Znam trochę to łowisko, kiedyś często tam bywałem, tak więc zostaje z taktyką, która nakreśliłem sobie wcześniej w domu. W końcu po północy po 13 godzinach ciszy, następuję przełom i odnotowujemy pierwsze branie. Później jest już tylko lepiej. Do rana udaje nam się w te kilka godzin skusić aż 8 ryb, z których tylko cztery mamy do wagi. Reszta niestety nie powala na kolana. Największy z nich ma tylko 6,5kg. Najważniejsze dla mnie, że w końcu się ruszyło.

W piątek o świcie widzę na ocznie na moim stanowisku pierwsze poważne oznaki ryb. Karpie zaczynają się spławiać. Woda gdzie nie gdzie mocno bąbli. Był to dobry znak! W końcu doczekałem się momentu, kiedy ryby przypłynęły. Widać, że zanęta w końcu zaczęła działać. Po pierwszej dobie po południu przychodzi magiczny czas. Tak się składa, że kolega musiał wyjechać, więc na stanowisku zostałem sam. W dwie godziny wypracowuję 8 brań z czego 7 ryb udaje mi się wyholować.

Istne szaleństwo! Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Biegałem, od jednej wędki do drugiej. Jedną wywiozłem to branie miałem na kolejnej. Z czterech wędek pracowały trzy. Brały z głębokiej wody jak i z płytkiej.

Dwie ryby w tym okresie dostałem również na ziga! Zbiornik jest stosunkowo płytki, a jednak i ta metoda potrafi zaskoczyć. Trzeba tylko w to uwierzyć.

Zmęczył mnie ten mały maraton, ale z drugiej strony bardzo mnie ucieszył, bo ryby były dużo większe niż z nocy. W ogólnym rozrachunku zawodów liczą się u nas tylko 3 największe ryby, wiec miałem już w czym przebierać. Wieczorem już w obecności kolegi doławiamy jeszcze kilka karpi. Jednego z nich mogę podmienić.

Jest większy o kilkaset gram od ostatniego. Na końcu takie „setki” najczęściej decydują o zwycięstwie. Dodatkowo łowimy sporo mniejszych ryb. Tak więc jest co robić. Noc tak jak się spodziewaliśmy przynosi kolejne brania. Praktycznie w ogóle nie śpimy. Co nie całą godzinę mamy branie! I tak, aż do samego rana.

Nastała sobota. Kolejny dzień intensywnych brań. Rybę cały czas mamy w łowisku. Intensywność brań spowodowała, że zanęta cały czas lądowała w wytypowanych miejscówkach. Karpiom jak widać to odpowiadało, więc co jakiś czas słyszeliśmy jazgot naszych kołowrotków. Każde branie to pełna rola! Z jednym wyjątkiem…

Przyszła noc i powtórka z rozrywki. Brań odnotowujemy sporo, ale 12,5kg, tej najmniejszej z trzech największych, tej nocy już nie udało nam się przebić. Jak na Dębinę, to wynik w mojej ocenie wypracowaliśmy bardzo dobry. W sumie wyciągnęliśmy 37 karpi na 40 wypracowanych brań! Trzy największe ryby zakwalifikowane do wagi wyniosły 40,220g. Wynik, który pozwala nam wygrać te zawody, choć przewaga nad drugą ekipą to tylko 110g!!! W wędkarstwie zawsze potrzebna jest odrobina szczęścia.