Krążno – Konsekwencja i cierpliwość…
Poł godziny po pierwszej wywózce miałem już rybę na macie. Tego popołudnia i wieczora, wypracowałem dodatkowo jeszcze 3 brania. Pomyślałem wtenczas, jest dobrze, rybki gryzą, a więc pobawimy się. Jak bardzo się myliłem…
Noc i kolejną dobę byłem już bez pika. Cała ryba zaczęła gromadzić się na tarło w okolicy trzcinowisk na sąsiednim stanowisku. Dziesiątki, jak nie setki ryb rozpoczęły swoje coroczne rybie amory. Na taką sytuację nie byłem przygotowany:). Z drugiej jednak strony pomyślałem sobie, że jest to trochę szansa dla mnie! Szansa na „grubszego zwierza”. Szybka analiza, zmiana taktyki i wnioski mogły być tylko jedne. Dłubanie pojedynczych ryb i wyczekiwanie na coś większego. Wprowadziłem taktykę w życie i pozostało mi czekanie. A więc siedziałem i czekałem…
Po drugiej dobie, nie oczekiwanie mam kilka brań. Jedno po drugim w bardzo krótkim odstępie czasu. Ryby ewidentnie płynęły na płyciznę na tarło. Skąd tak myślę? Ano stąd, że wszystkie brania miałem od lewej do prawej. Płynęły w kierunku tarliska i zestaw po zestawie w odstępnie dosłownie 2-3 godzin branie mam na każdym kiju.
Brania, tak szybko jak się pojawiły, tak szybko się skończyły, a ja dalej tkwiłem w stanie oczekiwania. Ponieważ brań było jak na lekarstwo, postanowiłem codziennie małymi porcjami nęcić dwa razy dziennie, pierwszy raz wcześnie rano, a drugi raz wczesnym po południem. Tak by cały czas coś leżało na dnie, ale tak by przy pojawieniu się ryby, od razu trafiła na mój kąsek. Wiedziałem, że nie zatrzymam jej na kilkugodzinne żerowanie, a mogę ją tylko zaciekawić i zaspokoić jej nie wielkie potrzeby żywnościowe w tym okresie. Nie ma dla mnie sytuacji bez wyjścia i nigdy nie składam broni. Zawsze szukam rozwiązania, które pozwoli mi coś wydłubać.
Na kolejne branie znów przyszło mi czekać kolejną dobę. Rejestruję krótki odjazd i już wędkę trzymam w dłoni. Moja reakcja, była natychmiastowa! Od razu czuje ten „inny”, słodki ciężar. Inny, bo taki nie nerwowy, nie taki szaleńczy, jak to robią wyścigowce, ale taki stonowany, wyczuwalny, poważniejszy… Hol, około kilku minutowy i mój tygrys wpływa do podbieraka. Dlaczego tygrys? Na grzbiecie miał jasne, mocno widoczne, pasy. Tak go ochrzciłem:)
Z ciekawostek powiem Wam, że tak mało spławów na tym zbiorniku, nigdy nie widziałem. Nigdy pod tym kątem Krążno nie zawodziło! Tarło zrobiło swoje. Ryby zmęczone, opadnięte z sił, ewidentnie nie miały na to ochoty. Jeżeli już się pojawiały to polegało to na pokazaniu grzbietu, robiąc delikatne młynki na wodzie lub też pokazywały samą głowę.
Tego samego dnia, centralnie w południe, udaje mi się jeszcze skusić do brania drugą, mniejszą, ale równie godną w walce rybę. Karpie, jak to z głębokiej wody są niezwykle silne i waleczne, a przy moich miękkich kijach, zawsze przy holu mam z tego dużo frajdy i zabawy.
Kolejne dwie doby jestem znowu bez przysłowiowego pika. Próbuje kombinować, ale gdzieś z tyłu głowy mój rozsądku głos mówił mi, czekaj. Nie panikuj! Cały czas podpowiadał mi, bądź cierpliwy. Zdaje sobie sprawę, że łatwo się mówi, a ryzyko jest duże, ale w końcu miałem już kilka ładnych rybek, więc nie miałem powodu do nie zadowolenia, oczywiście mając na myśli warunki w jakich przyszło mi łowić (tarło). Nie ukrywam, że momentami czekanie na branie mocno mnie frustrowało, ale cóż mogłem innego zrobić jak czekać? Konsekwencja i cierpliwość! Te słowa dawały mi silę do dalszego działania. Czy miałem chwile zwątpienia? Naturalnie, że tak! Łamałem się, ale najważniejsze, że wytrzymałem. W końcu słyszę kolejną pełną roladę! Łapię kij i mam. Udaje mi się wyholować kolejną rybkę.
Miałem wrażenie, że nic na moim stanowisku co pływa, nie zdoła się prześlizgnąć. Liczyłem, że jak znajdzie się w okolicy mojego zestawu jakikolwiek karp to zapewne podniesie przynętę. Było ich przecież tak mało! Nie musiały rywalizować między sobą!. Wystarczyło tylko dobrze zaprezentować zestaw końcowy i “modlić się”, by karp na niego trafił. Czekając na branie tak długo, nie mogłem zmarnować żadnej okazji. Zostały dwie ostatnie doby do zakończenia tej zasiadki, a ja cały czas zastanawiałem się, co dalej los mi przyniesie. Czy w ten trudny okres, Krążno pozwoli mi się jeszcze cieszyć? Czy jestem w stanie jeszcze z nęcić, sprowokować i wydłubać kolejną rybę? Na te pytania nie znałem odpowiedzi, ale głęboko wierzyłem w to co robiłem, a jak wiemy wiara czyni cuda:).
W sobotę o 15.30, odnotowuje kolejny raz, kiedy słyszę ulubioną melodię mojego sygnałka. Kolejny raz, kiedy udaje mi się przechytrzeć wyczekiwaną rybę.
Było to ostatnie branie na tej kaszubskiej przygodzie. Mimo, że trafiłem na tarło, mimo, że połowę spędzonego czasu na tej zasiadce przesiedziałem bez brania, niezmiernie się cieszę z osiągniętego wyniku. Udało mi się wypracować i skusić w tak trudnych warunkach do brania kilka pięknych ryb, co w pełni zrekompensowało mi małą ilość brań. Codzienne wstawanie o 5 rano, musiało odbić swoje piętno w odpoczynku. Ale czego się nie robi, by osiągnąć sukces! Zmęczenia już nie pamiętam, a pamiątka w postaci fajnych fotek oraz zdobyte kolejne doświadczenie, pozostaje i oto chodzi.
Do zobaczenia nad wodą!