Krążno – Amurowo
Od kilku lat regularnie wracam nad tą wodę. Wracam i chce więcej! To nieprawda, że można się akwenem znudzić. To nieprawda, że mimo wielu spędzonych zasiadek, nie można doświadczyć czegoś innego. Czegoś nowego, czegoś, co w przyszłości zaprocentuję. Odwiedzając jezioro Krążno, zawsze stawiam sobie najwyższe cele. Zależy mi na odkrywaniu tego, co jeszcze nie odkryte, a że woda ma potencjał, nie mam żadnych wątpliwości!
Tym razem na zasiadkę wybrałem się z żoną, która od tego roku postanowiła zgłębić swoje tajniki wędkarstwa karpiowego. Po kilku latach przyglądania się moim poczynaniom w końcu sama postanowiła spróbować swoich sił. Jak na taki pierwszy poważny raz, uważam, że poszło jej rewelacyjnie! Cieszę się, że pozyskałem partnera w tych letnich wypadach nad wodę. Lekcja została odebrana, więc i na wyniki długo nie musieliśmy czekać.
Scenariusz miejscówek na stanowisku 11, zazwyczaj jest dla mnie zawsze podobny. Szukam miejsc od 5m do 8m. Niejednokrotnie próbowałem łowić głębiej, natomiast wyniki były incydentalne. Podobnie było stawianie zestawów płycej. Nie mnie jednak na tej zasiadce zmieniłem trochę swoje nastawienie, łamiąc wypracowane wcześniej standardy i zacząłem więcej szukać ryb w przybrzeżnych strefach jeziora. Mowa jest tu o tym jednym konkretnym stanowisku i o konkretnej porze roku. Każdy okres w roku jest inny i każde stanowisko na Krążnie jest inne. Na każdym ryby pojawiają się o innych porach doby, dlatego nie możemy sprowadzać tego doświadczenia do ogólnej teorii połowu ryb na tym całym zbiorniku.
Podczas pierwszego sondowania, zależało mi na położenie zestawów we wszystkie znane mi miejscówki. Z miejsc gdzie często doczekiwałem się brań. Miejsc, gdzie latem ryby często je odwiedzają. Tak więc przeskanowałem dno i w końcu zestawy wylądowały w wodzie.
Pierwsza ryba przed obiektywem aparatu pojawiła się już po kilku godzinach od położenia zestawów. Uwielbiam takie początki! Cieszyłem się, że ryba jest w łowisku. Na tym stanowisku nie zawsze jest to takie oczywiste. Bywa, że kilka dni jesteś bez kontaktu z rybą. Tak jak wszędzie zależy to od wiatru i pogody. W mojej ocenie wspominane stanowisko, bardzo lubi słońce. Latem, przy pochmurnej pogodzie, ryba nie trzyma się tego miejsca. Wtenczas nawet wiatr rzadko pomaga.
W kolejnych dniach systematycznie z żonką doławialiśmy pojedynczo dłubane karpie. Średnio dziennie dwa, trzy brania. Ale były również takie dni, że brań dosłownie w przeciągu kilku godzin odnotowaliśmy nawet 9. Proszę mi wierzyć w takich momentach naprawdę jest co robić! Dublety brań to standard, dlatego dwa rozłożone podbieraki na stanowisku to absolutne minimum. Sporo biegania, zamieszania, ale jak ktoś zna to stanowisko to doskonale wie, że ryby wchodzą, a za chwilę znikają. Nauczony doświadczeniem zawsze należy być na to przygotowanym i sytuacje wykorzystywać w 100 procentach. Jeżeli tego nie uczynimy okazja szybko przepada, a na kolejną podobną szansę trzeba czekać dobę, dwie lub nawet dłużej. Tak, to niestety w większości tam działa.
Mimo sporej ilości brań nie była to łatwa zasiadka! Do głosu najczęściej dochodziło najmłodsze pokolenie, które zmuszało nas do działania i zmian w strategii. Tak to już jest, że młodzież najczęściej w zanęconym miejscu pojawia się pierwsza. Domyślam się, że każdy, chciałby łowić tylko te duże, ale zawsze powtarzam, cieszmy się z każdego brania. Zawsze są to emocje i najważniejsze nie ma nudy! Wolę łowić małe i cieszyć się z każdego holu, który w tych głębokich wodach naprawdę daje dużo frajdy, jednocześnie szukając innych rozwiązań, niż od początku czekać tylko na to jedno branie większej ryby, które jak wiemy nie koniecznie możemy się doczekać. Oczywiście jest to moje zdanie. Rozumiem strategię innych karpiarzy. Każdy ma swoją filozofię łowienia i ja to szanuje! Pamiętajmy, że małe równie może być piękne!
Jednym z celów, który przed zasiadką został postawiony było łowienie w nocy. A jak wiemy na tym stanowisku nie jest to takie oczywiste. To był mój osobisty cel, choć żonie nie do końca się podobało😊. Chciałem sobie coś udowodnić. Uparłem się i robiłem wszystko, by przekonać się, czy jest to możliwe. W dzień łowiłem głębiej, a w nocy natomiast podchodziłem pod sam brzeg. Taką strategie obrałem. Taka forma łowienia pozwoliła mi na pełen monitoring tego, co dzieje się na terenie całego mojego stanowiska przez całą dobę. Za wszelką cenę chciałem uniknąć codziennego wyczekiwania tych kilku godzin, w których ryba migruje po tym stanowisku. Chciałem łowić efektywnie przez większą część doby, a nie tylko przez parę godzin. Wiązało się to niestety z ciągłym zmienianiem miejsc położenia zestawów, z podwójną ilością zanęty, którą rozstrzeliwałem w różnych miejscach stanowiska oraz z pracą, którą wiązała się z kilkorazowym przewożeniem zestawów na dobę. Czy było warto? Oczywiście, że tak! Gdyby nie ta zmiana, to jestem przekonany, że kilka ładnych większych ryb nie udałoby się nam przechytrzyć. Idealnym przykładem jest tutaj moja żonka. Dzięki tym zmianom udało się jej złowić pięknego karpia.
Nocki nie były regularne. Ryba pobierała nocami, co kilka dni i to nie o regularnych godzinach i nie w tych samych miejscach. Jednego dnia, brania zaczynały się tuż po zapadnięciu zmroku, a kończyły się o 23.00. a innego dnia trwały regularnie, aż do świtu, skutecznie nie pozwalając nam spać. Takie sytuacje w poprzednich latach na tym stanowisku, w moim przypadku były naprawdę rzadkością. Próbowałem nie raz, ale jakość nie potrafiłem znaleźć na to rozwiązania. Może za szybko rezygnowałem? Może skutecznie nie potrafiłem określić odpowiedniej głębokości, a może najzwyczajniej w świecie coś uległo zmianie. To jest przyroda, coś co rządzi się swoimi prawami. Jeżeli nie będziemy wstanie się dostosować o wynikach możemy zapomnieć.
Po tej zasiadce jedno wiem na pewno. Brania w nocy na tym stanowisku to duża zmiana i warto w to inwestować swój czas. To coś innego, to zupełnie nowe możliwości, które otwierają nam kolejne drzwi.
Ciężko jest złowić karpia, tam, gdzie go nie ma. Jeżeli nie możemy doczekać się brania, powinniśmy szukać innych rozwiązań. Jednym z nich jest próba przechytrzenia amura. Mimo, że od początku w ogóle nie nastawiałem się na niego, to mocnym decydującym impulsem do zmiany mojej decyzji podczas tej zasiadki był kolejny wyciągnięty zestaw bez kulki! Dlaczego? Odpowiedz jest prosta. Przynętą zainteresował się największy cwaniak, czyli amur. Mimo ustawionych z dużą czułością sygnalizatorów, zdejmuje kulkę z włosa nie sygnalizując nawet pisknięciem. Bierze co swoje i odpływa, a człowiek czeka, czeka i brania nie może się doczekać. Bo przecież na co, jak włos mamy pusty…
Wiedzieliśmy już, że się pojawiły i to było dla nas najważniejsze. Rozpoczęło się polowanie. Zmiana przynęty, wymiana przyponów na inne oraz pilnowanie nieskazitelnie ostrego haka, co jak wiemy jest niesamowicie istotne. Takie kluczowe działania podjęliśmy. Twardy pysk i delikatnie pobierana przynęta, zmuszają nas do szczególnego pilnowania tych kwestii.
Zrobiło się ciemno. Odnotowujemy, krótki, ale za to bardzo intensywny odjazd. Trwało to sekundy, a kij pewnie trzymałem już w dłoni. Na początku bardzo dziwny hol. Czułem, że nie jest to karp. Szybko uświadomiłem sobie, że karp tak nie walczy! Już wtenczas wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Kilka mocnych odjazdów, kilka zrywów i w końcu widzę wyłożoną rybę na powierzchni. Jest ciemno, ale w świetle czołówki widzę go w całej okazałości. Co za torpeda! Tak, to bez wątpienia piękny azjata. Kolejna odmiana na tej zasiadce. W końcu amur ląduje w podbieraku, gdzie kolejny raz przypomina nam o swojej sile! Gosia, szybko nakrywa go podbierakiem niwelując jego nadmierne rozkręcanie. Znając jego siłę, nigdy nie wiemy co nastąpi. Doświadczyłem już łamania sztycy podbieraka, odjazdy na ogonie czy rozrywanie podbieraków. Taka siatka dla niego to żadna przeszkoda. Jest to bardzo silna ryba! Szybko pakujemy go w worek i bezpiecznie przenosimy do kołyski. Robimy fotki i jak najszybciej wypuszczamy rybę do wody. Noc jest chłodna, więc o rybę jestem spokojny.
Ten wyjątkowy dzień, a właściwie wieczór skończył się dla mnie rewelacyjnie! Po tych niesamowitych chwilach długo nie mogłem zasnąć. Ciągle przed oczami miałem tą srebrną piękność. To był pełen emocji hol. Co za wieczór! Po złowieniu tej pięknej ryby, nie mogłem prosić o więcej. Zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy lubią je łowić, ale ja osobiście cieszę się, że trafiła mi się okazja zmierzenia z tymi gladiatorami. Z rybami, które przyśpieszają jak ferrari. Czujesz tą moc, ten moment, który chce wyrwać Ci kij z rąk. Obok takich emocji nie da się przejść obojętnie!
Brania umilkły jakieś cztery dni przed zakończeniem tej zasiadki. Aktywność ryb znacznie spadła. Z dnia na dzień z chwili na chwilę, odcięło nas od brań. Nasze centralki zamilkły. Ryby zniknęły! Tak to już jest. Ryba ze znanych im tylko przyczyn, przemieszcza się po zbiorniku i żeruje tam gdzie chcą, a nie tam gdzie my sobie tego życzymy. Na tego typu rzeczy nie mamy większego wpływu i musimy nauczyć się z tym godzić.
A oto ostatnia wyciągnięta ryba z tej zasiadki. Dosłownie na chwilę przed zakończeniem tego jakże udanego urlopu.
Każdy dzień tej zasiadki przynosił wiele emocji. Może dlatego, że stale się coś działo, a może dlatego, że jestem świadomy jak piękne, silne i duże ryby skrywa ten akwen. Trudno tam być i się nie ekscytować. Za dużo się dzieje! Zdobyłem kolejne doświadczenie i przekonałem się, że niemożliwe staje się możliwe. Jeszcze lepiej udało mi się poznać ten akwen. Nauczyłem się czegoś nowego. To bez wątpienia udana zasiadka. Mimo, że woda nie jest łatwa to zapraszam wszystkich do zmierzenia się z jej mieszkańcami. Jak widać warto zainwestować tam swój czas!
Na koniec jedna ważna rada dla wszystkich.
Jeżeli macie puste brania, które w mojej ocenie generowane są przez grzbiet jesiotra zatopcie żyłkę backleadem, nie naprężając jej na strunę. Zobaczycie pomoże😊.